sobota, 24 grudnia 2016

Grecja, Kos. Czy uchodźcy to problem?

Mniej więcej rok temu w ofercie first minute zarezerwowałem rodzinne wakacje na wyspie Kos. Pozytywne recenzje, obietnice szerokich, piaszczystych plaż i greckie klimaty, które moja rodzina uwielbia są wystarczającym wyjaśnieniem naszego wyboru…

…pewnego wieczoru żona jednak do mnie wpada przerażona. Słuchaj – wyspa Kos jest w obliczu inwazji hord uchodźców z Bliskiego Wschodu! Co myśmy najlepszego zrobili!

 
Patrzę w internet i co się okazuje, w Polsce cicho sza, pięknie i iddyllicznie jest, portale turystyczne zajęte są sprzedażą kolejnych pakietów wycieczek i milczą o problemie. Na anglojęzycznym internecie odważnie i ze zdjęciami. Wygląda to dość nieciekawie. Tabuny ludzi koczujących gdzie popadnie na starym mieście w Kos, syf, bród, ekstrementy, dzieci śpiące na betonie, zaczepiające turystów i żebrające o kilka euro. Do tego coś ciekawego czasem wypłynie na plaży… obcięta chrześcijańska głowa… czy inny topielec. Strach się bać.

Zacząłem poszukiwania na temat zmiany rezerwacji, albo rezygnacji z oferty. Można? Można, tylko żadna z kolejno wyszukiwanych ofert nie spełnia naszych oczekiwań, zależało nam na tym Kos. W końcu pada odważna decyzja… potwierdzamy rezerwację, najwyżej spędzimy wakacje tylko w hotelu, przy basenie i na wycieczkach fakultatywnych… na leniucha, tak jak większość rodaków.

Jakiś czas potem przylecieliśmy na Kos, rozgościliśmy się w Tigaki i… spokój, czyste, szerokie plaże, słońce, krystaliczna woda. Pojechaliśmy do miasta Kos, z potencjalnym zamiarem szybkiego odwrotu, jeśli miasto będzie przypominało obóz dla uchodźców i… owszem. Jedna, dość duża grupa uchodźców koczująca w parku na przeciwko komisariatu policji, druga mniejsza grupa kręcąca się koło portu i w okolicach starego, historycznego komisariatu z czasów Mussoliniego. Małe grupy mężczyzn, maksymalnie 4 osoby trzymające się ewidentne na boku i kursujące non stop między jedną miejscówką, a drugą (tak, zazwyczaj z iPhonami w rękach i raczej schludnie ubrani, jak na warunki koczownicze). Podczas kilku pobytów w mieście Kos widziałem może ze 3 razy kobietę zapatuloną w te ich chusty, może raz jakieś dziecko.

W głównej, handlowej części starego miasta, tam gdzie ląduje większość turystów uchodźcy prawie nigdy nie wchodzili, pełen spokój, tylko przed McDonald’s stał uzbrojony po zęby rosły ochroniarz.

Przynajmniej podczas dwutygodniowego okresu w którym byliśmy na Kos dramatyczne doniesienia z internetu wydawały się lekko przesadzone. Raz widziałem policjantów „na kogucie” dyskutujących głośno przy większej grupie uchodźców… ci po chwili się rozeszli do namiotów rozbitych w parku przy komisariacie. Tyle z dramatu.

Sam nie wiem co o tym myśleć… trafiliśmy na cichy okres, kiedy „wędrówka ludów” lekko przygasła, czy też dramatyczne doniesienia z internetu były… lekko przesadzone.

Jak widać żyję i nikt mi na Kos głowy nie obciął.

Remigiusz


P.S. W pierwszej edycji artykułu dostałem komentarz, który z powodu zmiany systemu komentarzy wklejam ręcznie.

kochampodroze

Sprawa z uchodźcami przez wiele portali jest przesadnie rozdmuchiwana, chociaż nie ma też co ukrywać, że problem urósł do potężnych rozmiarów. Dlatego takie newsiki mogą być dobrym ostrzeżeniem albo, jak w tym przypadku, niekoniecznie. Ciężko sprawdzić wiarygodność takich informacji na odległość, wiadomo. Jednak jeśli polskie strony milczały na ten temat a biuro podróży kontynuowało sprzedaż to decyzja, jaka została tu podjęta była jak najbardziej uzasadniona. Biura podróży stawiają oczywiście swój interes na pierwszym miejscu, jednak w większości nie dopuszczają do odbycia się wycieczki, która niesie ze sobą zagrożenie dla klienta już z założenia. To wtedy dopiero mogłyby zacząć się ich problemy… Dlatego najczęściej umożliwiają przebukowanie pobytu lub proponują coś od siebie w zamian, nie było się więc raczej czego obawiać. Dobrze, że odpoczynek się udał ;-)
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz