Swoją drogą myślę, że czas wrócić do odzyskiwania co ciekawszych tematów i komentarzy z dawnego KZ. Pewnie mało kto już pamięta, ale ja bardzo dobrze wspominam tamte wcielenie bloga - było w nim dużo pasji autorów i bardzo pozytywny klimat i jak widzicie, mimo wielu zmian, tworzę blog dalej skupiając się na pozytywach. Ale do dzieła...
Guinness jest inny, to piwo albo znienawidzisz, albo podejdziesz do niego pozytywnie, o ile nie pokochasz go. To piwo czarne jak noc, ale w zupełnie innym smaku niż ciemne piwa dostępne w Polsce. Nie jest ciężkie. mocne i słodkawe, ale lekkie, orzeźwiające i wytrawne. Czuć wyraźny smak palonego słodu i... niewiele ponad to.
W puszkach, w których często sprzedawany jest Guinness znajdziesz ciekawostkę, kulkę, mianowicie tzw. balon azotowy. Azot jest uwalniany po otwarciu puszki i tworzy charakterystyczną dla Guinnessa pianę (azot - składnik powietrza jest całkowicie nieszkodliwym gazem)...
W pierwszej wersji wpisu nie mogło zabraknąć kultowej piosenki Kobranocki a poniżej kilka dawnych komentarzy...
Autorka
G można dostać w Polsce od lat. I od lat jest to puszka 440ml, to wcale im nie przeszkadza w sprzedaży :)
prawda, kiedyś nawet w Żabce było - byłem jedynym klientem na osiedlu
Ciekawe,
czy w "naszym" Lidlu jest to piwo. Kupiłabym dla Sahiba, ucieszyłby się
jak wróci ze swojej leśnej delegacji. Sama nie gustuję w ciemnym piwie,
więc tylko od niego łyczka upiję dla smaku. :)
...oto jest Kobieta, która kocha swojego Mężczyznę :D
Bemalg
Bardzo ciekawy piwny post, a na dodatek bardzo smakowity :)Już połowie czytania wiedziałam, że nie spocznę jak tej puszki piwa nie kupię :)
Bo przecież muszę i piwa spróbować i puszkę rozwalić żeby tajemniczą kulkę obejrzeć.
Kupiłam za cenę 6,97 :( nie był to chyba korzystny zakup, ale czego nie robi się dla własnego świętego spokoju :)
Wypiłam, przecięłam delikatną puszkę piwa nożyczkami i zobaczyłam w końcu tą tajemniczą kulkę ;)
Teraz już mogę spokojnie zasnąć.
Jakoś
tak przypadkiem tu trafiłem i hasło Guinness "rzuciło mnie się na
oczy":D. Trunek ów pierwszy raz w Polsce w latach 90 smakowałem, w
zacnym Zielonym Pubie we Wrocławiu bodaj na pl. Solnym. Młody byłem,
jakoś nie całkiem podchodziło. Potem drogo sprzedawano importowane
butelkowe, też czasami łykałem, ale nadal bardziej z ciekawości
odświeżenia sobie tego nietypowego piwa, jak na nasz rynek ówcześnie.
Spożycie tego piwa miałem jednak małe. Acz praca rzuciła mnie w wir
podróży, w tym też do Irlandii i przecudownego miasta Ennis. Tam moją
delegację zacząłem od pubu z Guinnessem (no prawie od niego). I trwało
to przez całą delegację. Oczywiście z umiarem i w czasie wyłącznie
wolnym od obowiązków, powiedzmy smakowałem ichniejszego stylu życia po
godzinach. Czy to z kega, beczki, czy puszkowe irlandzkie piwo było
przecudne, maślane, oleiste, ciężkie w przełykaniu, ale mimo to lekkie w
pochłanianiu. Niebo w gębie. Przywiozłem do kraju i porównałem z tym
rozlewanym dla Polski. Niestety to co do dostania w Polsce jest bardziej
wodniste i gazowane. Nie oddaje pełnego uczucia jakie towarzyszy przy
piciu nabytego w Irlandii. Potwierdził kolega, którego uraczyłem dwoma
puszeczkami. Po ponownej wizycie rezultat powtórzono z tym samym
efektem. Irlandzkie się czuje, to u nas sprzedawane jest inne, bez tego
aksamitu. Tak przy okazji, bo wiąże się jedno z drugim, czyli co do
samolotów. Nie latałem też nimi nigdy (w 93 raz śmigłowcem:)). W tym
roku musiałem służbowo latać 9 razy i zapewniam, nie masz się czego
obawiać. W sumie to jak jazda komunikacją miejską z przystanku do
przystanku, z tym, że komunikacją miejską jest ciekawiej! A po Guinnessa
z Zielonej Wyspy warto polecieć osobiście nawet na dywanie:)