niedziela, 27 stycznia 2013

Poznań - zalety i powód mojego wyboru jako miejsca do życia i prowadzenia biznesu.

W ostatnim poście dostało się Poznaniowi, jako miejscu, w którym można mieszkać i prowadzić interes, i owszem, wspomnę jeszcze o negatywach stolicy Wielkopolski, ale teraz garść zalet tego miasta.


Przede wszystkim popatrzmy na mapę, powiększmy ją. Miasto jest dobrze zaprojektowane jako metropolia, dlaczego? To oczywiście materiał na pracę magisterską, ale w skrócie.

Komunikacja

Miasto jest dobrze skomunikowane, leży w centralnym regionie Kraju i Wielkopolski na styku ważnych linii kolejowych - dogodne połączenia kolejowe z Warszawą, Berlinem, Wrocławiem, Trójmiastem, itp.

Autostrada, mimo iż trzeba za nią słono zapłacić dogodnie łączy miasto z zachodem i wschodem, ale jazda w kierunku południowym i północnym, jest całkiem przyzwoita.

Samo miasto ma dwie tzw. ramy komunikacyjne, a bezpłatny odcinek autostrady jest zalążkiem trzeciej. Miasto posiada port lotniczy.

Oczywiście jak każda duża metropolia - ma swoje wady - ruch jest spory, korki to rzecz naturalna.

Komunikacja to dla mnie istotny argument w wyborze miejsca do życia.

Układ miasta

Miasto jest duże, ale jeśli zerkniecie znów na mapę w powiększeniu, zobaczycie, że w miasto wbijają się wyraźnie kliny zieleni - lasów, jezior. Mapa nie ukazuje tej ciągłości, ale rozrysowanie schematyczne daje mniej więcej krzyż Św. Andrzeja osadzony na słupie (który stanowi Warta).

Dlaczego to dla mnie ważne? Lubię aktywność fizyczną, ruch, parki, lasy, stawy i jeziora. W Poznaniu nawet nie posiadając samochodu mam to na wyciągnięcie ręki.

Poznań można praktycznie przejechać rowerem ze wschodu na zachód prawie nie wyjeżdżając z obszaru zielonego lasów i parków (czyli z cienia drzew).

Dobrze się czuję w mieście, które nie jest zbyt zwarte i monumentalne. Poznań jest o wiele luźniejszy w centrum, ma znacznie więcej przestrzeni niż Wrocław - nie przytłacza.

To wielkie miasto z charakterystyką małego miasta (no może średniego miasta).

Atrakcje i możliwości rozrywki

Tu miejsce nie na kawałek postu, ale na cały osobny blog poświęcony poznańskim rozrywkom... jest tego... do koloru... do wyboru... nic tylko się bawić.

Jednakże miasto aż tak nie pulsuje życiem, jak choćby Wrocław. Czuć lekkie zapyzienie imprezowo-towarzyskie w stosunku do Dolnego Śląska. To moje prywatne zdanie.

Biznes i możliwości zawodowe

Miasto tętni biznesem - to stolica Wielkopolski! Wiecie czym różni się Wielkopolska od np. Pomorza Zachodniego? Jedziesz autem przez Pomorze i widzisz zapyziałe wiochy i szare miasteczka. Jak za komuny, ludzie smętnie łypią na przejeżdżające auta spod monopola, czuć stagnację.

Jedziesz przez Wielkopolskę i tu niemal na każdym kroku, w każdym domu widać jakiś szyld. Niemal w każdym domu przy trasie jest jakaś mała firma, warsztat, usługi, sprzedaż czegoś, sklep... Wielkopolanie mają duszę i żyłkę do interesu, i to im wychodzi, częściej niż inni w Polsce biorą sprawy w swoje ręce. (Coś o tej naturze wiem - jestem w połowie Wielkopolską Pyrą).

Jednak biznes i możliwości zawodowe są w pierwszej kolejności rezerwowane dla swoich, dla miejscowych, sitwa trzyma się lepiej niż gdziekolwiek. Chcesz robić karierę w Poznaniu? Musisz być bardzo pewnym siebie profesjonalistą, musisz być dobrym profesjonalistą, co najmniej 2x lepszym niż rówieśnicy Poznaniacy. Musisz po prostu wymiatać!

To miasto bezwzględne, bardzo nastawione na kasę, lans, pozory - większości Poznaniaków zaimponujesz jedynie skórą, furą i komórą (wliczając w to pozornie kontestujących intelektualistów). Praca, hajs, wypas ciuchy i fura. Tylko wtedy coś znaczysz. Tak jest teraz wszędzie, ale tam jakby w przejaskrawionym układzie.

Uwaga! Żaden rasowy Poznaniak tego nie potwierdzi! Poznań zgrywa miasto kosmopolityczne, otwarte na świat, etos Targów Poznańskich i w ogóle. (Tym postem na pewno rozdrażnię niektórych tzw. 'rodowitych' Poznaniaków)

Towarzystwo

Wśród Poznaniaków, zarówno rodowitych jak i tych przyszywanych, takich jak ja, poznałem kupę fajnych ludzi. Jednak jak pisałem poprzednio zarówno w interesie, jak i towarzysko podział na swoich i przyjezdnych jednak jest (nieformalny i nieco skrywany, ale jest). Po 10 latach w Poznaniu, będąc po mieczu Wielkopolaninem, nie byłem do końca swój, co miało swoje różnorakie implikacje.

Wrocławianinem, i to "rasowym", oswojonym z miastem, możesz stać się nawet po 10 tygodniach! Niezależnie skąd przyjechałeś.

Stwierdziłem, że nie mam ochoty w tym tkwić, a w szczególności zakładać tam rodziny. Jest oczywiście mnóstwo osób, które stwierdzi, że w Poznaniu czuje się super, ja tak twierdziłem przez lata, przestało mnie to jednak szczególnie bawić (tak jak i wielu przyjezdnych, z którymi rozmawiałem).

Tu musisz być bardzo silny/a, pewny/a siebie, niezależny/a i mieć twardy charakter. Może się zdarzyć, że w pracy czy na uczelni będziesz towarzysko izolowany/a. Widziałem osoby (głównie dziewczyny) które dosłownie z płaczem wróciły w rodzinne strony.

Mój przypadek

Wyprowadziłem się z Poznania - moje towarzystwo się nieco wykruszyło i stopniowo rozjechało po Polsce. Prowadząc firmę w Poznaniu de facto obsługiwałem w 80-90% Warszawę, Londyn a nawet rodzinne strony, pozostawianie w mieście nie miało uzasadnienia biznesowego.

Czy mógłbym w przyszłości mieszkać w Poznaniu? Jak najbardziej, mimo kilku gorzkich słów, wciąż jest to wspaniałe i atrakcyjne miasto, choć na pewno nie dla każdego :)

sobota, 26 stycznia 2013

Przeprowadzka na wieś lub do innego miasta jako wybór konsumencki.

W Polsce miejsce zamieszkania często traktujemy jako coś świętego, stałego, jesteśmy przywiązani do naszego miasta, wsi, domu czy mieszkania. Kraj jest relatywnie mały, w porównaniu oczywiście do krajów takich jak USA, odległości są niewielkie, możliwe do pokonania w ciągu jednego dnia jazdy samochodem. Mimo to przeprowadzka w inne miejsce w Polsce to wciąż wielkie wydarzenie, niemal taka prawie-emigracja.


Miasto jako produkt

Proponuję, aby zmianę miejsca zamieszkania potraktować jako wybór konsumencki. Dane miasto, miejscowość, wioska czy wręcz cała jest produktem, który możemy kupić lub nie.

Możliwość pracy, możliwość mieszkania, atrakcyjność miasta/miejscowości jako pewnego kompleksowego systemu to swoisty "pakiet promocyjny", który mogę wypróbować.

Patriotyzm lokalny

Kiedy mieszkałem w Poznaniu, także jeszcze długo po studiach, moi rówieśnicy,  za punkt honoru przyjmowali, aby utrzymać się w tym mieście. Mieszkanie w Poznaniu to bowiem pewien styl życia, pewne grono znajomych, pewien klimat, po prostu pewna bajka, którą każdy z mojej ekipy na pewnym etapie życia kupił.

Ja jednak w pewnym momencie życia zacząłem sobie zadawać pytania, czy oby na pewno to miasto (oraz kilka innych miast które znałem) jest dla mnie atrakcyjnym "produktem", który mogę wybrać.

Podjąłem decyzje o zmianie miejsca zamieszkania dając sobie rok na uporządkowanie spraw i płynne przejście zawodowe z metropolii na prowincję.

Porażka... czyżby?

Dla niektórych znajomych moja wyprowadzka z Poznania oznaczała porażkę. Reakcje były różne:

- Jak to? Jak to się wyprowadzasz? Nie masz pracy? Nie udało ci się w życiu? Może jednak uda ci się ją w Poznaniu znaleźć?  Chyba już nigdy w życiu się nie zobaczymy?!

Zaraz... zaraz, w życiu i karierze na tamtym etapie udało mi się bardziej niż niektórym ze znajomych. Pracę miałem (własna firma). Wyprowadziłem się zaledwie sto kilkadziesiąt km dalej, mam samochód, więc w ciągu 2-3h mogę być w Poznaniu jeśli będę miał ochotę.

Więc o co chodzi?

Przy przeskoku ze studiów, w życie w 100% zawodowe okazało się, że lokale i knajpy na rynku zaliczało się może raz w miesiącu, w weekend. Był okres, że w reprezentacyjnym centrum Poznania nie pojawiałem się w ogóle ze 3-4 miesiące, a w pewnych częściach centrum (Galeria Handlowa w Starym Browarze) nie zawitałem... jeszcze nigdy po dziś dzień.... czasu nie było.

Funkcjonowało się w bardzo prostym układzie dom-firma-siłownia-sala gim.-sklepy, odwiedzało się regularnie trzech kumpli i koleżankę, którzy mieszkali akurat w tej samej dzielnicy, zaglądało się w wolnej chwili do 3-4 lokali które znajdowały się w tej samej dzielnicy (pizzerie bistro, puby)...

Dzielnica klimatem i układem przypominała moje rodzinne miasto... ot... taki blokowiskowy byt przyklejony przypadkiem do Poznania. Gdybym nie miał pięknego widoku na centrum z mieszkania, i gdyby przylecieliby kosmici i laserami wypalili to miasto, poza moją dzielnicą... nie zauważyłbym różnicy przez kilka miesięcy.

W imię czego...? Specyfika Poznania.

W imię czego ja siedzę na poznańskim blokowisku, zaliczając także negatywne aspekty wielkiej metropolii, nie mówiąc o specyfice Poznania  jako takiego (miasto mentalnie zamknięte - mimo zgrywania otwarcia na świat i centrum gospodarczego, nieformalny, skrupulatnie skrywany pod dywanem, ale denerwujący podział na swoich i obcych, który nieco utrudnia funkcjonowanie).

Wykruszanie się starej gwardii... zmiana podejścia.

Okazałem się pierwszą, ale nie jedyną osobą, która pozbyła się "przywiązania do miejsca" i zaczęła mówić sobie i innym: rzeczy takie jak "miejsce zamieszkania - praca - możliwości - atmosfera" to tylko produkt. Mogę sobie wybrać taki produkt jaki mi odpowiada, przy odpowiedniej elastyczności oraz atrakcyjnej pracy mogę sobie poradzić wszędzie.

Nie jestem skazany na mentalne zapyzienie...

Dla wielu Krakusów, Ślązaków, Poznaniaków oraz pewnie jeszcze mieszkańców kilku innych bardzo tradycyjnych regionów bycie w rodzinnych stronach jest wartością samą w sobie. To samo można powiedzieć czasem o ludziach, którzy w nowych miastach osiedlili się w czasie studiów i bardzo przywiązali (jak kiedyś i ja). Dla niektórych warto godzić się na mentalne zapyzienie, czasem na nieco gorszą pracę, rożne niedogodności, byle być w miejscu, do którego człowiek się przywiązał, albo móc przed rodziną powiedzieć: "Ja jestem z wielkiego miasta - jestem kimś lepszym - zrobiłem tam karierę - żyję tam pełnią życia".

Może.... może będę tak myślał w wielu 60 lat, na razie nie przywiązuję się do jednego miejsca na ziemi. Swoje obecne miejsce zamieszkania też zmienię, jeśli pojawi się ciekawsza alternatywa.

Miasto/praca/dom to produkty... a ja lubię dokonywać korzystnych zakupów!

niedziela, 20 stycznia 2013

Rozcinanie tubek i opakowań kosmetyków. Sprytna oszczędność.

Dziś chciałbym przypomnieć nieco zapomniany temat z poprzedniego blogu, mianowicie kwestie rozcinania tubek i opakowań kosmetyków i wykorzystaniu tego co w nich zostało. Ten temat był już raz omawiany TUTAJ.


Na pomysł przypomnienia tego patentu wpadłem dzisiaj wyrzucając do śmieci tubkę bardzo dobrego balsamu do ciała, a właściwie tubkę pustą, a jeśli bym miał być precyzyjny to tubkę z aplikatorem opróżnioną, rozciętą i wykorzystaną przeze mnie jako bardzo fajny i wydajny balsam po goleniu.

Po tym jak aplikator przestał "podawać" kolejną porcję balsamu i miał on wylądować w koszu, przejąłem tę tubkę, rozciąłem i zawinąłem w reklamówkę, by balsam nie wysechł. Reprezentacyjny widok na półce z kosmetykami to to nie jest, ale okazuje się, że wystarcza mi na około 2 miesięcy golenia się. Golę się  średnio co 3 dni. Także jak sami możecie policzyć wychodzi 20 zastosowań!

Kiedyś na dawnym blogu rozmawialiśmy, czy rozcinanie tubek to nadmierna, niezdrowa oszczędność, czy wyraz sprytu. Co na ten temat sadzą czytelniczki i czytelnicy Korzystnych Zakupów?

Czy może konstruowanie aplikatora tak, że w tubce pozostaje ilość kosmetyku wprost zaskakująca jest przejawem cwaniactwa ze strony producenta?

No więc po co ten napis ja tubce 20% gratis, skoro końcówka aplikatora nie dosięga dna tubki?

A co tam słychać u starych czytelników R-O? Czy dalej rozcinacie swoje tubki?

sobota, 19 stycznia 2013

Jak zostałem "wyróżniony" przez firmę Orange... czyli robienie w jajo stałych klientów.

Abonentem Orange jestem od samego początku tej sieci w Polsce, kiedy to nazywała się jeszcze Idea i miała zasięg tylko w kilku dużych miastach. Dziś napiszę wam, jak firma dba o takich klientów jak ja i jak ich "wyróżnia".



Pewnego pięknego dnia dzwoni do mnie pani konsultantka z Orange i zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć już wylatuje mi z tekstem, że z uwagi na mój rekordowy staż w firmie Orange zostałem specjalnie wyróżniony. Potem następują podziękowania, gadka szmatka i wreszcie informacja o nagrodzie.

Pani mówi szybko, entuzjastycznie, jak na jakiś środkach... momentalnie zaczynam myśleć, że może rzeczywiście, po latach słabej obsługi, drobnych irytujących błędów sieci i nieciekawych ofert oraz wkurzania mnie przez telekonsultantów nastąpił przełom.

Może... może...?

Wyjątkową nagrodą okazuje się całkiem przecięty telefon który dostanę za darmo.... zaraz zaraz nie za darmo, PRAWIE za darmo! Prawie jak wiemy sprawia wielką różnicę, bo okazuje się, że muszę zapłacić około 30 zł i podpisać umowę na 3 lata.

Wyjątkowości mojej nagrodzie dodaje fakt, że w najbliższym salonie Orange ten telefon kosztuje dokładnie 1 zł.

Na głównym blogu ostatni temat dotyczy granic przyzwoitości w reklamie, co jak co, firma Orange przegina pałę i robi ze swoich najbardziej lojalnych klientów idiotów.

Nie uważacie?

Jeśli kogoś z was interesuje dyskusja na temat etyki w reklamie, używanie do niej atrakcyjnych kobiet, przekraczanie granic, itp... zapraszam tutaj:

Granice prowokacji w reklamie.


P.S. Jestem wkurzony na T-Mobile/Heyah, moją drugą sieć komórkową, miał być utrzymany niemiecki standard T-Mobile, a jest kiszka. Orange robi mnie w jajo - po skończeniu umowy czas będzie na zmianę. Jak jednak to wygląda w innych sieciach, mianowicie Plus i Play? Nie wiem. W mojej sieci stacjonarnej, a jest to Dialog, jest fatalnie... Jeśli podobnie jest wszędzie w telekomunikacji to co pozostaje? Wyrzucić telefony i używać CB-Radia i Walkie-Talkie?

niedziela, 13 stycznia 2013

Balsam Pomorski - rozgrzewający klasyk

Dziś w ramach testu konta na Facebooku przypominam krótką notkę o popularnym trunku, co jak co, pogoda sprzyja takim klasycznym rozgrzewającym trunkom, spożywanym oczywiście z dużym umiarem.

Jak pisałem wcześniej, lubię od czasu do czasy wypić małą ilość mocnego trunku, zazwyczaj nie jest to więcej niż 100ml, a cele są zazwyczaj rozgrzewająco-terapeutyczne. Często w takich sytuacjach robię herbatę z małą ilością trunku i z ziołami.

Moim faworytem do takich degustacji jest popularny Balsam Pomorski, od czasu zmiany strategii cenowej, marketingowej i zmianie receptury Żołądkowej Gorzkiej jest to dla mnie niekwestionowany numer #1:

sobota, 12 stycznia 2013

Ogrzewanie elektryczne - piec akumulacyjny, ogrzewanie akumulacyjne.

W ramach odświeżania najciekawszych tematów oszczędnościowych dziś przypomnę co myślę o piecach akumulacyjnych.


Jak dla mnie główną zaletą pieca akumulacyjnego jest możliwość skorzystania z drugiej, niższej taryfy za prąd. Wkład pieca akumulacyjnego, z reguły jest to jakiś wkład szamotowy, albo w droższych wariantach bazaltowy, magazynuje ciepło podczas okresu w niższej taryfie, a oddaje go w sposób ciągły, lub wedle wskazań regulatora/sterownika.

Piec akumulacyjny z regulatorem (i z reguły wymuszonym obiegiem powietrza) to tzw. piec akumulacyjny z dynamicznym rozładowaniem, a ten bez regulatora to piec akumulacyjny z rozładowaniem statycznym.

Piece akumulacyjne są drogie w porównaniu z grzejnikami olejowymi, jednak jeśli rozpatrujemy grzanie mieszkania na stałe energią elektryczną - taki piec się w końcu zwróci i zacznie na siebie "zarabiać" z uwagi na wysoki koszt prądu i niższą opłatę za niego w drugiej taryfie.

O ile sobie przypominam są jeszcze dwa warianty ogrzewania akumulacyjnego.

1. Stary piec kaflowy z wkładem szamotowym przerobiony na piec akumulacyjny. (Używałem takiego pieca sam, wrażenia średnie, w miarę drogo jako jedyne źródło ciepła.)

2. Akumulacyjne ogrzewanie podłogowe - różni się od zwykłego ogrzewania podłogowego znacznie głębszym umiejscowieniem maty grzejnej lub przewodów grzejnych i wykorzystaniem stropu jako swoistego "wkładu" pieca akumulacyjnego. Wadą (choć dla niektórych zaletą) tego rozwiązania jest gigantyczna bezwładność cieplna. Oznacza to, że jeśli wejdziemy do zimnego domu po urlopie i będziemy chcieli nagrzać wnętrze tym systemem to dłuuuuuugo się naczekamy.

Zaletą dwóch powyższych rozwiązań jest "złodziejoodporność" - raczej nikt tego nie da rady ukraść. Zatem można rozpatrzyć to w miejscach użytkowanych sezonowo lub okresowo (np. domki weekendowe, itp.), i w takich miejscach inwestycja może okazać się najbardziej opłacalna.

czwartek, 3 stycznia 2013

OK... kupujemy... kupujemy... a co zrobić ze starymi rzeczami?

Ten blog opisuje zagadnienia związane z zakupami, ale myślę, że warto zadać pytanie o to co zrobić z rzeczami, które są zastępowane przez nasze nowe zakupy. Jaki jest cykl życia tych przedmiotów, czy są przez was po prostu wyrzucane? Czy może jest możliwość aby dać im drugie życie, lub jakoś wykorzystać?



Śmietnik i śmieci

Słowo to kojarzy się z czymś wstydliwym, słowa 'zbierać ze śmietnika' mogą równie dobrze służyć za obelgę, ale czy to co dla jednego jest śmieciem, dla drugiego nie może być czymś cennym?

Mój ojciec kiedyś pakował rzeczy, które brał do domku letniskowego, zaparkował obok śmietnika i niósł do samochodu stary drewniany stolik. Nagle koło niego zatrzymał się całkiem dobrym samochodem, całkiem bogato ubrany facet pytając: "Widzę, że Pan niesie ten stolik na śmietnik - to może mi go Pan da - ja sobie naprawię i wykorzystam!" Ojciec wyjaśnił sytuację, gość podziękował i pojechał dalej.

Niespodzianka w zaroślach

Ostatnio całkiem blisko mojego biura w takich krzaczkach/zaroślach nagle zobaczyłem coś błyszczącego - podszedłem i co widzę stary "nowy" odkurzacz ewidentnie zmasakrowany jakimś remontem i wyrzucony w krzaki - ja rozumiem, że odstawienie elektro-śmieci przy zakupie nowego sprzętu to dla niektórych gigantyczny wysiłek, ale coż...

...w każdym razie patrzę na ten odkurzacz i widzę elegancka, chromowaną i regulowaną rurę systemową, stan bdb! Zaledwie dwa dni wcześniej złamałem plastikową rurę w swoim odkurzaczu, która była domyślnie w zestawie i w weekend wybierałem się do jakiegoś salonu AGD po nową.

Cena tej znalezionej rury z kosztami wysyłki to dokładnie 70 zł. Akurat używałem jej dwie godziny temu.


Elektronika i komputery

Bardziej amatorsko, niż zawodowo zajmuję się recyklingiem komputerów - jestem w stanie wziąć komputer którego już nikt nie chce (kupić za grosze) i zamienić w super wydajną, całkiem szybką i bezpieczną stację roboczą.

Nie muszę mieć najnowszego Windowsa, którego z resztą uważam, za dysfunkcjonalnego i udowadniać tym mój profesjonalizm.

Oczywiście używam do tego systemów z rodziny Linux, który w przypadku popularniejszych dystrybucji już dawno przestał być systemem dla maniaka-informatyka i z którego obsługą poradzi sobie każda z was. Ale to może dyskusja na mój blog linuksowy...



A czy wy macie jakieś swoje pomysły i patenty z wykorzystaniem rzeczy śmietnikowych czy używanych?