sobota, 26 stycznia 2013

Przeprowadzka na wieś lub do innego miasta jako wybór konsumencki.

W Polsce miejsce zamieszkania często traktujemy jako coś świętego, stałego, jesteśmy przywiązani do naszego miasta, wsi, domu czy mieszkania. Kraj jest relatywnie mały, w porównaniu oczywiście do krajów takich jak USA, odległości są niewielkie, możliwe do pokonania w ciągu jednego dnia jazdy samochodem. Mimo to przeprowadzka w inne miejsce w Polsce to wciąż wielkie wydarzenie, niemal taka prawie-emigracja.


Miasto jako produkt

Proponuję, aby zmianę miejsca zamieszkania potraktować jako wybór konsumencki. Dane miasto, miejscowość, wioska czy wręcz cała jest produktem, który możemy kupić lub nie.

Możliwość pracy, możliwość mieszkania, atrakcyjność miasta/miejscowości jako pewnego kompleksowego systemu to swoisty "pakiet promocyjny", który mogę wypróbować.

Patriotyzm lokalny

Kiedy mieszkałem w Poznaniu, także jeszcze długo po studiach, moi rówieśnicy,  za punkt honoru przyjmowali, aby utrzymać się w tym mieście. Mieszkanie w Poznaniu to bowiem pewien styl życia, pewne grono znajomych, pewien klimat, po prostu pewna bajka, którą każdy z mojej ekipy na pewnym etapie życia kupił.

Ja jednak w pewnym momencie życia zacząłem sobie zadawać pytania, czy oby na pewno to miasto (oraz kilka innych miast które znałem) jest dla mnie atrakcyjnym "produktem", który mogę wybrać.

Podjąłem decyzje o zmianie miejsca zamieszkania dając sobie rok na uporządkowanie spraw i płynne przejście zawodowe z metropolii na prowincję.

Porażka... czyżby?

Dla niektórych znajomych moja wyprowadzka z Poznania oznaczała porażkę. Reakcje były różne:

- Jak to? Jak to się wyprowadzasz? Nie masz pracy? Nie udało ci się w życiu? Może jednak uda ci się ją w Poznaniu znaleźć?  Chyba już nigdy w życiu się nie zobaczymy?!

Zaraz... zaraz, w życiu i karierze na tamtym etapie udało mi się bardziej niż niektórym ze znajomych. Pracę miałem (własna firma). Wyprowadziłem się zaledwie sto kilkadziesiąt km dalej, mam samochód, więc w ciągu 2-3h mogę być w Poznaniu jeśli będę miał ochotę.

Więc o co chodzi?

Przy przeskoku ze studiów, w życie w 100% zawodowe okazało się, że lokale i knajpy na rynku zaliczało się może raz w miesiącu, w weekend. Był okres, że w reprezentacyjnym centrum Poznania nie pojawiałem się w ogóle ze 3-4 miesiące, a w pewnych częściach centrum (Galeria Handlowa w Starym Browarze) nie zawitałem... jeszcze nigdy po dziś dzień.... czasu nie było.

Funkcjonowało się w bardzo prostym układzie dom-firma-siłownia-sala gim.-sklepy, odwiedzało się regularnie trzech kumpli i koleżankę, którzy mieszkali akurat w tej samej dzielnicy, zaglądało się w wolnej chwili do 3-4 lokali które znajdowały się w tej samej dzielnicy (pizzerie bistro, puby)...

Dzielnica klimatem i układem przypominała moje rodzinne miasto... ot... taki blokowiskowy byt przyklejony przypadkiem do Poznania. Gdybym nie miał pięknego widoku na centrum z mieszkania, i gdyby przylecieliby kosmici i laserami wypalili to miasto, poza moją dzielnicą... nie zauważyłbym różnicy przez kilka miesięcy.

W imię czego...? Specyfika Poznania.

W imię czego ja siedzę na poznańskim blokowisku, zaliczając także negatywne aspekty wielkiej metropolii, nie mówiąc o specyfice Poznania  jako takiego (miasto mentalnie zamknięte - mimo zgrywania otwarcia na świat i centrum gospodarczego, nieformalny, skrupulatnie skrywany pod dywanem, ale denerwujący podział na swoich i obcych, który nieco utrudnia funkcjonowanie).

Wykruszanie się starej gwardii... zmiana podejścia.

Okazałem się pierwszą, ale nie jedyną osobą, która pozbyła się "przywiązania do miejsca" i zaczęła mówić sobie i innym: rzeczy takie jak "miejsce zamieszkania - praca - możliwości - atmosfera" to tylko produkt. Mogę sobie wybrać taki produkt jaki mi odpowiada, przy odpowiedniej elastyczności oraz atrakcyjnej pracy mogę sobie poradzić wszędzie.

Nie jestem skazany na mentalne zapyzienie...

Dla wielu Krakusów, Ślązaków, Poznaniaków oraz pewnie jeszcze mieszkańców kilku innych bardzo tradycyjnych regionów bycie w rodzinnych stronach jest wartością samą w sobie. To samo można powiedzieć czasem o ludziach, którzy w nowych miastach osiedlili się w czasie studiów i bardzo przywiązali (jak kiedyś i ja). Dla niektórych warto godzić się na mentalne zapyzienie, czasem na nieco gorszą pracę, rożne niedogodności, byle być w miejscu, do którego człowiek się przywiązał, albo móc przed rodziną powiedzieć: "Ja jestem z wielkiego miasta - jestem kimś lepszym - zrobiłem tam karierę - żyję tam pełnią życia".

Może.... może będę tak myślał w wielu 60 lat, na razie nie przywiązuję się do jednego miejsca na ziemi. Swoje obecne miejsce zamieszkania też zmienię, jeśli pojawi się ciekawsza alternatywa.

Miasto/praca/dom to produkty... a ja lubię dokonywać korzystnych zakupów!

4 komentarze:

  1. Na pewnym etapie życia to produkty - gdy wiąże tylko uczelnia, praca, zwłaszcza z grupy tzw. wolnych zawodów. Trudniej się przenosić z rodziną, gdy do zmiany pracy dochodzi zmiana przedszkoli, szkół, ulubionych kolegów i opiekunek...Takie zmiany są możliwe i czasem konieczne, jednak czasem nie warto podnosić standardu życia za cenę trudności adaptacyjnych na przykład :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. oczywiście każdy jest inny i nie neguję tego co napisałaś, myślę jednak, że warto podejść do sprawy nieco bardziej elastycznie

      mieszkanie w danej okolicy to nie wyrok na resztę życia

      Usuń
  2. Sama stoję przed takim wyborem... Mam możliwość dostania pracy w małej miejscowości w górach - dokładnie w Wiśle. Jestem obecnie wrocławianką, pracuję w instytucji państwowej czyli teoretycznie tzw stabilna praca. Plusem jest to, że zmieniając miejsce zamieszkania mam tam również przyjaciół, mieszkałabym sama, ale nad głową mieszka moja najbliższa przyjaciołka, mieszkanie w domu wolnostojącym. Też dopadają mnie takie myśli - jak to wybieram "zadupie" nad metropolię? czy ja się przypadkiem nie cofam... ale powiem ci, że Twój tekst pozwolił mi to sobie fajnie w głowie uporządkować.

    OdpowiedzUsuń
  3. Sama stoję przed takim wyborem... Mam możliwość dostania pracy w małej miejscowości w górach - dokładnie w Wiśle. Jestem obecnie wrocławianką, pracuję w instytucji państwowej czyli teoretycznie tzw stabilna praca. Plusem jest to, że zmieniając miejsce zamieszkania mam tam również przyjaciół, mieszkałabym sama, ale nad głową mieszka moja najbliższa przyjaciołka, mieszkanie w domu wolnostojącym. Też dopadają mnie takie myśli - jak to wybieram "zadupie" nad metropolię? czy ja się przypadkiem nie cofam... ale powiem ci, że Twój tekst pozwolił mi to sobie fajnie w głowie uporządkować.

    OdpowiedzUsuń